Translate

September 27, 2012

It's my life. Wrzesień był... uhm różny.


Jakby to rzec... Po perturbacjach lotniskowych, gdzie zbierałam rodzinę do kupy, nastepnego dnia odbyło sie wesołe wesele mojej siostry. Było przezajefajnie, zwłaszcza, że siostra śpiewa w Sound and Grace i cały zespół obdarzył oprawą niezwykłą to całe zdarzenie. Rozśpiewane weselisko przechodziłam w skarpetach, ponieważ jak to ja zabrałam i owszem buty na zmianę. Zwłaszcza jeden. Samotny. Grzmot. Grzmot pozostał samotny leżąc w bagażniku samochodu a ja wysupławszy się z kiecki / no dobra ta z prawej ala grecka Afrodytalejmun/ ochoczo zużyłam trzy pary skarpet. Całe 150 osób patrzyło na GrossBossa jak na jakieś dziwne społecznie zjawisko.

Ważne, że wesele było po prostu przepiękne.

Jak kto czyta mojego FB tak wie, że nieodespawszy pojechałam w kolejny piatek do Pragi pilotować wycieczkę z kursu pilota. Z racji przezajebistego pomocnika w postaci Krecika, zostałam mianowana najlepszym pilotem i dostałam rekomendację do 40 biur podróży co napełniło mą wątłą klatę radościo i dumo. Krecik zyskał brata, którego podarowała mi w prezencie moja rewelacyjna grupa przyjaciół z kursu i na tym wrzesień pierdyknął.

Całe ostatnie dwa tygodnie były jak wyjętę z jakiegoś debilnego filmu pt. "Jak dopiergolić Szefowej aby było gorzej"

Historia Tomasa wisi poniżej, mój wytwór obronny też.

Dzięki linkowi w komentarzach dostarliśmy do super diety diabetycznej, która od soboty stabilizuje szalejący cukier mojego męża a jutro Tomas zostaje odstawiony do szpitala na oddział diabetologii aby mu te cukry i dawki insulin uregulować.

Nie będę tu biadować, bo ofiara ze mnie żadna / dziękuję Wam jednak strasznie za porady i miłe emaile o komentarzach na FB nie wspomnę/ Znaczy się całe 40 osób z 1,5 tysiąca zalajkowanych nie ma mnie w dupie. Czyli wszystko co pisałam o portalach społecznościowy sprawdza się w 100%.
Kolekcjonerzy numerów przy profilach powinni byc szczęśliwi.

Ja najbardziej doceniam to, co mi w wiadomościach na privie piszecie :)

I żeby sie juz zupełnie nie zdołować / bo musi byc do cholery kiedys w końcu DOBRZE/ taki mały review z ostatniego m-ca.

Buziaki. I dziekuję wszystkim, którym na prawdę zależy.
Na nas.



śpiewa moja siostra :)

September 20, 2012

Życie to rollercoaster czyli jak wku***ć GrossBossa i co z tego wynika - ful żelaza i nikla

Jak już na FB pisałam / i dziękuję Wam za komentarze i wspólne ze mną wylewanie żalu/ w ostatnich dniach znowu dopadł nas pech. Kiedy cztery tygodnie temu umarłam mając na kablach ambasadę w Kairze, myślałam, że limit pecha, który może dopaść mnie w tym kwartale wyczerpałam. Pecha i nie tylko pecha, bo wygląd chodzącego zombi poruszył całe biuro i okolicę.


I kiedy już rodzina wróciła ma do kraju i postanowilismy przeżyć razem fajne chwile, Babcia Choroba wróciła w poskokach a Tomas dołączył do zespołu chodzących zombiaków. Jeśli ktoś wie czym jest powikłanie cukrzycowe to wie o czym mówię. Ten kto nie wie, niech lepiej się nie dowie na własnej skórze.

Infekcje które towarzyszą chorobie, do której już przywykliśmy a która kosztuje nie mało nerwów, pieniędzy i siwych włosów na głowie, gdzie od utraty przytomności z powodu hipoglikemii do utraty przytomności od skali powyżej 500 krótka droga daje "normalnemu" życiu to co chyba tylko ludzie którzy na to chorują mogą zrozumieć.

I właśnie chciałam napisac ta notkę w stanie w jakim jestem teraz. Nabuzowana, zła i wściekła na system lecznictwa w naszym kraju, na debilne przepisy.

Kiedy pięć dni temu Tomas spuchł jak ta baba z Harrego Pottera co poleciała w niebo i słuch po niej zaginął i przez dwa dni prawie nie mógł pić i jeść, wylądowaliśmy ze skierowaniem od lekarza rodzinnego / który właściwie po obejrzeniu wyników badań  wysłał go do szpitala na ostry dyżur na oddział/. Oczywiście nasz szpital rejonowy był napchany stopami cukrzycowymi i chorymi w podeszłym wieku / zresztą tam własnie ustawiali Tomasowi insuliny 5 lat temu/ i jak widać nie za bardzo są wyregulowane i dawki i cukry, pojechalismy na oddział diabetologii do największego szpitala w Warszawie.

Po spędzeniu tam prawie 5 godzin i badaniach, gdzie wyszło, że właściwie nie umiera / chociaż nie mógł mówić a spuchnięty był jak nie wiem/ odesłano nas na tzw planowe przyjęcie w przyszłości.

Skierowanie nasze zostało na izbie przyjęć.

Następnego dnia spędziłam swój wieczór na linii z 999, które odmówiło przysłania karetki, bo mąż jeszcze żyje. Pani - przemiła i na prawdę wspaniała / dała mi wszystkie telefony jakie mogła/ poprosiła abym dzwoniła na izbę przyjęc do naszego rejonowego /zapchanego/ szpitala oraz ponownie na izbę przyjęc do wielkiej jednostki leczniczej co nas dzień wcześniej odesłała won.

Przy gorączce 39 z kreskami nie wiadomo co robić, więc całą noc spędziłam na zbijaniu gorączki i wlewaniu wody przez słomkę oraz kaszy mannej, bo Pan Tomas nie mógł jeść  bo nie jadł od dwóch dni.

Jak ktoś ma cukrzyce to wie jak ważne jest przy podaniu insuliny zjedzenie czegoś, żeby nie zejść z tego świata w podskokach albo lepiej w drgawkach.

Dopiero wczoraj udało nam się dostać na oddział ale oczywiście moje skierowanie które zostało na izbie przyjęc w tym własnie szpitalu można se w dupę wsadzić, bo jest nie ważne. Musieliśmy załatwić więc nowe do tego samego szpitala i do tej samej lekarki.

HALO????

Może to ja jestem dziwna ale do cholery nie można wziąć skierowania z izby przyjęć albo przesłać na 3 piętro?

Jak widać

W POLSCE NIE MOŻNA.

Więc odesłano nas w cholerę po skierowanie. Od tego samego lekarza do tego samego lekarza.

Dzisiaj po raz kolejny zawitałam do Molocha, dowiozłam skierowanie i dopiero 28 wrzesnia Tomas pomaszeruje na ustawienie insulin i wyregulowanie kompletnie oszalałej trzustki.

I jeśli ktoś mi powie, że tworzenie w stresie nie wychodzi to mata tu moją twórczość.

DIY wurwa.
wieszak na ręczniki, śruby, schowek na ketonal, broń biała w razie czego i łańcuszek zamiast kajdanek. I na koniec zaczątek nowego kosmosu.

Jak schlapię krwią będzie git :'/
/wzgruszyłam się normalnie z tego wszystkiego/



Jak się jeszcze coś posypie to słowo daję. Jak machnę to mnie wsadzą do pierdla do końca zycia.

Za napad na funkcjonariusza państwowego

Uszanowania
GrossBoss



September 15, 2012

Triba havas plumojn en la haroj, alfrontas la plej bela amo klarigi la teron, kiam la arboj ploras...

Kiedy noszę swoje prawie prawdziwe warkocze zawsze przypomina mi sie kiedy pierwszy raz zrobiłam coś z włosami. Miałam 9 lat i pożyczyłam sobie te prawdziwe warkocze z zespołu "Promni" z SGGW. Był to przaśny rok 1983 a ja zostałam gwiazdą ulicy, po czym oczywiście wyrzucono mnie ze szkoły. Jak kto widział kiedy trzecioklasistkę wyrzuconą ze szkoły za fryzurę TO BYŁAM JA. Pani nie uwierzyła, że to chude ważące 15 kilo stworzenie wyhodowało sobie w wakacje takie włosy. A może uważała, że stanowię zagrożenie i być może będę próbowała na przykład powiesić kolegę czy coś.

Wtedy to właśnie zalęgło się we mnie upodobanie do motywowego pożyczania wszystkiego z każdego zakątka świata. Tak juz mi zostało do dzisiaj i właśnie uznałam, że nadszedł czas aby okazać blogosferze przezajebiste ponczo mojej szanownej Pani Matki. Ponczo to ma lat tyle co ja czyli 38 i zostało przysłane do Polandii w 1974 w darach ze Szwecji czy innej tam krainy której nie moglismy powąchać.

Moja Pani Matka założyła je kilka razy i tak Pan Kocyk oczekiwał w szafie na to, żeby kolejne pokolenie czyli GrossBoss dorósł to zaszczytu nanizania go na grzbiet. Wszystkie więc nowoczesne azteckie printy mogą się przy tym schować, bo to szczyle som ekhe młode. Moja pelerynka zaś capi jak należy stryszkiem a i skubana nie sfilcowała się, tudzież mol mordo nie nargryzł. Wzgruszyłam się normalnie z tego wszystkiego.

Najcudowniejszo garderobo podpaśno czyli spódnico którą wyrwałam z gardła Vasiliki na Ebayu obiecałam iż się podzielę, więc dzisiaj była okazja, zaś obutek znalazłam na bazarze, BATA nówka sztuka - przeceniona z 60 Euro na 50 złotych. Oczekiwała na mnie miedzy budko z chińszczyzno a zegarmistrzem co jeszcze widzi i nadal skręca.

Przepiękne piórkowe Tribal Hair wprowadziłam właśnie do Loko więc jak ktoś ma ochotę może sobie takie u mnie zamówić / bo na razie mam je w Polsce/  i powiewać na wietrze za całe 20 złotych. Na prawdę polecam. Zwłaszcza do rozpuszczonych włosów.

Uściski!
Lea


Thank you Vasiliki!








You need something? Don't be shy to write me an e'mail. My Facebook.