Translate

September 20, 2012

Życie to rollercoaster czyli jak wku***ć GrossBossa i co z tego wynika - ful żelaza i nikla

Jak już na FB pisałam / i dziękuję Wam za komentarze i wspólne ze mną wylewanie żalu/ w ostatnich dniach znowu dopadł nas pech. Kiedy cztery tygodnie temu umarłam mając na kablach ambasadę w Kairze, myślałam, że limit pecha, który może dopaść mnie w tym kwartale wyczerpałam. Pecha i nie tylko pecha, bo wygląd chodzącego zombi poruszył całe biuro i okolicę.


I kiedy już rodzina wróciła ma do kraju i postanowilismy przeżyć razem fajne chwile, Babcia Choroba wróciła w poskokach a Tomas dołączył do zespołu chodzących zombiaków. Jeśli ktoś wie czym jest powikłanie cukrzycowe to wie o czym mówię. Ten kto nie wie, niech lepiej się nie dowie na własnej skórze.

Infekcje które towarzyszą chorobie, do której już przywykliśmy a która kosztuje nie mało nerwów, pieniędzy i siwych włosów na głowie, gdzie od utraty przytomności z powodu hipoglikemii do utraty przytomności od skali powyżej 500 krótka droga daje "normalnemu" życiu to co chyba tylko ludzie którzy na to chorują mogą zrozumieć.

I właśnie chciałam napisac ta notkę w stanie w jakim jestem teraz. Nabuzowana, zła i wściekła na system lecznictwa w naszym kraju, na debilne przepisy.

Kiedy pięć dni temu Tomas spuchł jak ta baba z Harrego Pottera co poleciała w niebo i słuch po niej zaginął i przez dwa dni prawie nie mógł pić i jeść, wylądowaliśmy ze skierowaniem od lekarza rodzinnego / który właściwie po obejrzeniu wyników badań  wysłał go do szpitala na ostry dyżur na oddział/. Oczywiście nasz szpital rejonowy był napchany stopami cukrzycowymi i chorymi w podeszłym wieku / zresztą tam własnie ustawiali Tomasowi insuliny 5 lat temu/ i jak widać nie za bardzo są wyregulowane i dawki i cukry, pojechalismy na oddział diabetologii do największego szpitala w Warszawie.

Po spędzeniu tam prawie 5 godzin i badaniach, gdzie wyszło, że właściwie nie umiera / chociaż nie mógł mówić a spuchnięty był jak nie wiem/ odesłano nas na tzw planowe przyjęcie w przyszłości.

Skierowanie nasze zostało na izbie przyjęć.

Następnego dnia spędziłam swój wieczór na linii z 999, które odmówiło przysłania karetki, bo mąż jeszcze żyje. Pani - przemiła i na prawdę wspaniała / dała mi wszystkie telefony jakie mogła/ poprosiła abym dzwoniła na izbę przyjęc do naszego rejonowego /zapchanego/ szpitala oraz ponownie na izbę przyjęc do wielkiej jednostki leczniczej co nas dzień wcześniej odesłała won.

Przy gorączce 39 z kreskami nie wiadomo co robić, więc całą noc spędziłam na zbijaniu gorączki i wlewaniu wody przez słomkę oraz kaszy mannej, bo Pan Tomas nie mógł jeść  bo nie jadł od dwóch dni.

Jak ktoś ma cukrzyce to wie jak ważne jest przy podaniu insuliny zjedzenie czegoś, żeby nie zejść z tego świata w podskokach albo lepiej w drgawkach.

Dopiero wczoraj udało nam się dostać na oddział ale oczywiście moje skierowanie które zostało na izbie przyjęc w tym własnie szpitalu można se w dupę wsadzić, bo jest nie ważne. Musieliśmy załatwić więc nowe do tego samego szpitala i do tej samej lekarki.

HALO????

Może to ja jestem dziwna ale do cholery nie można wziąć skierowania z izby przyjęć albo przesłać na 3 piętro?

Jak widać

W POLSCE NIE MOŻNA.

Więc odesłano nas w cholerę po skierowanie. Od tego samego lekarza do tego samego lekarza.

Dzisiaj po raz kolejny zawitałam do Molocha, dowiozłam skierowanie i dopiero 28 wrzesnia Tomas pomaszeruje na ustawienie insulin i wyregulowanie kompletnie oszalałej trzustki.

I jeśli ktoś mi powie, że tworzenie w stresie nie wychodzi to mata tu moją twórczość.

DIY wurwa.
wieszak na ręczniki, śruby, schowek na ketonal, broń biała w razie czego i łańcuszek zamiast kajdanek. I na koniec zaczątek nowego kosmosu.

Jak schlapię krwią będzie git :'/
/wzgruszyłam się normalnie z tego wszystkiego/



Jak się jeszcze coś posypie to słowo daję. Jak machnę to mnie wsadzą do pierdla do końca zycia.

Za napad na funkcjonariusza państwowego

Uszanowania
GrossBoss