Translate

May 16, 2012

Nowelka o Jadzi.

Gwoli wstępu drogi czytelniku. Tekst ów popełniłam w 2005 kiedy zachłystywałam się krótkimi utworami literackimi w postaci makabresek lub zwyklaczków o ludzkich przywarach i wadach. Nie wadziło mi to wymysleć i spisać poniższej opowiastki, która w realiach warszawskich osadzona została. Od razu zaznaczam iż każdy kto swoje przebywanie w internecie ogranicza do dwóch sekund i opiera o kształt kiecek, obuwia lub celebryta, może nie zaczynać nawet czytać. Całą resztę na nowo otwarty cykl zapraszam

Uszanowania
GrossBoss





Nowelka o Jadzi

Pani Jadzia była królową w swojej pracy. Pani Jadzia zarabiała na chleb. Pani Jadzia miała na utrzymaniu męża pijaka i troje dzieci w tym dwoje jego i jedno wspólne.

Tego dnia Pani Jadzia jak zwykle otworzyła o wpół do siódmej, żeby pierwsi pasażerowie porannych transportów publicznych mogli załatwić bieżące sprawy jak należy. O ósmej przychodził Stach, który miał ją zastąpić. Bo Pani Jadzia była poranna a Stach wczorajszy. Musiał gdzieś usiąść i wychuchać co swoje oraz zrelaksować się przy Feng Shui wodnym. Takim z kranu też można a chuch w pracy Pani Jadzi też zginie w tłumie.

Nikt nie zarzuci Stachowi pijaństwa. Nawet inspektorzy wpadali tam na chwilę aby zaraz wypaść. O ich obecności świadczyła szczupła rolka i odbite na podłodze obcasy mokasynów. O ile Jadzia czyściła te ślady co godzina, o tyle Stach zaniedbywał stanowisko pracy. Głównie spał. Nie zarabiał za dużo, bo większość klientów uciekała obok Stacha aby oszczędzić złotówkę.

Kiedy Stach pojawił się chwiejnie na progu, Jadzia wstała, otrzepała fartuszek z okruszków bułki z kiełbasą, wzięła Stacha za ramiona i posadziła na swoim stołku. Stach gibnał się w lewo, gibnał się w prawo i oparłszy głowę o brązowy kafelek zachrapał donośnie imię żony.
- Jadź…

Pani Jadzia spojrzała na swój przybytek, śpiącego męża i westchnęła z ulgą. Sięgneła za szafkę łazienkową i wyciągneła zza niej zgrabną walizeczkę w kolorze granatowym. Weszła z walizeczką do ostatniej kabiny. Tam otworzyła walizeczkę i wyjąwszy gustowny mundurek w kolorze granatowym, raz-dwa założyła go na siebie. Na szyi uwiązała bladożółtą chusteczkę. Następnie schowała do walizeczki spódnicę w romby, czerwona bluzkę, zamknęła walizeczkę, wyszła z kabiny i wesoło ruszyła w górę. Tam gdzie Pałac Kultury wznosił się nad nowobudowanymi Złotymi Tarasami i gmachem dworca….

Tam Pani Jadzia zostawi walizeczkę Pani Urszuli z kas, a potem wejdzie do windy. Bo wiecie Pani Jadzia kocha windy. I to uczucie w żołądku. Kiedy już jest prawie na 40-stym, już niby staje a twoje wnętrzności jadą pomimo to. Musi dzisiaj wykonać kilkadziesiąt kursów. Potem posprzątać, zejść na dół, odebrać w bufecie obiad dla rodziny ( to ten co jej przysługuje jako dodatek do ciężkiej pracy), odebrać od Pani Uli walizkę. Pójść do toalety w Pałacu, założyć spódnicę w romby i czerwoną bluzkę, pojechać do domu i uprać mundurek. Potem podjedzie w okolice dworca do pracy, wsadzi walizkę za szafkę w WC, obudzi męża, weźmie z tacy dwadzieścia dwa złote i trzydzieści cztery grosze od uczciwych „sikaczo-sraczy” i wspólnie wrócą do domu aby zjeść obiad.
Pani Jadzia będzie siedzieć i marzyć o następnym dniu, kiedy winda zabierze ją na górę a numerki będą migać jej przed oczami z prędkością na jaką tylko stać Dar Wujka Stalina…