No to nadszedł czas na starożytne przygody lotniskowe. Tym razem, miałam nadzieję, że ominie mnie osobista jak ostatnio, gdzie czekałam na obmacanie gumowymi rękawiczkami, dlatego też z ciężkim sercem nie założyłam swoich wielgachnych butów na motor. Nie miało co wyć. Wyglądając jak córka Chińczyka, zwlokłam się o 5 rano z wyra. Zazwyczaj 5 rano dla mnie to pora kładzenia się, więc najpierw obejrzałam w lustrze obcą babę podobną do mojej babci, potem trochę ulepszyłam obcą babę za pomocą Este Lauder. Nie pomogło mi to za bardzo, ale udawałam, że wyglądam świetnie. Oczy Chinola zostały sowicie zakroplone Mibalinem aż brązowe krążki umiejscowiły się na swoim miejscu, czyli na środku piłeczek pingpongowych.
Wyrywając kępy włosów zdredowałam dwa warkoczyki, weszłam w spodnie, koszulkę oczojebną pomarańczową, buty na platformach, złapałam walizę, potem Dawcę Życia, złożyłam się w scyzoryk, wsadziłam się do samochodu i obudziłam na lotnisku kiedy Dawca nakaszlał na mnie na pożegnanie. Dodam, że dawca katar miał i nie przytulił Pierworodnej, co wywołało u mnie smutek i nostalgię. Na lotnisku ruszało sie wiele czerwonych oczu. Co chwila wyskakiwały na mnie przekrwione żyłki.
Chwiejąc się w posadach udałam się do okienka agencji turystycznej, z którą już więcej nie polecę, odebrałam voutchery i stanęłam za grubą babą. Miedzy grubą babą a stiuardessą naziemną stało jakieś sto pięćdziesiąt osób, które jak kwoki zaległy na swoich walizkach i wypełniały blankiety z adresami. Siegnęłam do swojej oczojebno-pomarańczowej torby zapinanej na rzepy, żeby wyciągnąć długopis. Przedstawiłam się na tekturce, przedstawiłam hotel czterogwiazkowy pod tytułem Royal Palace, w którym już nigdy się nie zamelduję, bo mu brakuje dwóch gwiazdek i zaczęłam chować długopis.
Gruba baba odwróciła się od bladego męża i wrzasnęła: - Przepraszam, pożyczy pani ten długopis! -po czym wyrwała mi z ręki nieszczęsny plastik. Ponieważ nie mogłam rzucić się babę celem wyperswadowania manier, udałam, że zrozumiałam zdanie w języku polskim. Kobita złożyła męża i próbowała nie zamordować go przez plecy za pomocą długopisu. Ja stałam grzecznie czekając na finał. Nagle moja oczojebna torba zaczęła iść w prawo. Po prostu. Gibnęłam się za nią i idę. Idę... idę...chociaż w sumie miałam stać. Klapa wyposażona w rząd rzepów przylepiona jest do jakiegoś mechatego czegoś. Do klapy przyczepiona jest część dalsza wraz ze mną.
Zatrzymałam się na jakiejś walizce. Mechate coś idzie dalej. Wtedy rzepy zaczęły trzaskać. A jak rzepy zaczęły trzaskać to mechate się zdenerwowało i stanęło. Potem się odwróciło. A jak się odwróciło, to znaczy, że sweter Krystyny Jandy ma już dość i że czeka mnie wydłubywanie z rzepów pozostałości po wielkiej aktorce.
Nie wiem co Kryśka robiła o 6.00 rano na Okęciu. Pewnie musiała gdzieś lecieć. Zamiast lecieć postanowiła zagarnąć moją własność za pomocą swetra. No patrzta Państwo. A mogła spać jak Wanda i Banda. Nawet jej nie obfotografowałam swetra :'/ Po odczepieniu Kryśki od torby wróciłam do kolejki, wykonałam wszystkie czynności Polaka przed startem, czyli złamałam prawo jarając w kiblu, bo od miesiąca w knajpie na Szopenie zakaz palenia, zjadłam jajecznicę za 18 złotych, nawaliłam się dwoma drinkami w bezcłowej, wsiadłam do samolotu, wysiadłam w Hurghadzie, zajarałam i wtedy dopiero poczułam, że jest mi ciepło.
Rezydent srogimi okrzykami starał się zapanować nad stadem bladych, gorączkowo rozbierających się rodaków. W sumie to było trzech rezydentów. Jeden dyspozytor, druga blondynka o białych łokciach i trzecia co się przyczyniła. W sumie miałam w dupie. Chciałam złapać busa, pojechać za trzy funty do Royala i wleźć w zielone bikinii. Zamiast tego wysłuchałam dziewiąty raz litanii pytań, trwożnych ostrzeżeń o sraczce zwanej Klatwą Faraona i dyspozytora. Gostek ten musiał wiecie. Porozdzielać. Tych co płyną Nilem i udają, że wypoczywają, tych co jadą w pierwszym autokarze i tych co w drugim.
Przestawił mnie więc obok tej co miała białe łokcie. Nie tylko łokcie miała białe. Również włosy, twarz i łydki. Między białym widniały inne kolory takie jak bordo, brąz i czerwień. Rozumita Państwo. Rezydentka Albinoska na gigancie z całym współczuciem. Pewnie używała filtra nr.88 Dyspozytor skończył rozstawianie, po czym stwierdził, że Biała z nami nie jedzie tylko ta Trzecia. Machnął mnie przed nosem kartonem z reklamą i kazał iść do autokaru. No to poszłam. Daleko przede mną widziałam zasapanych kolegów i koleżanki z samolotu. Kiedy Biała i Trzecia kazały im się zatrzymać, zalała mnie krew, bo zaczęli wracać. Poszłam z walizą spowrotem do dyspozytora i pytam co jest? Ten gapi się na mnie jak ja na Jandę cztery godziny wcześniej. Pyta o nazwisko. Gapi się na listę. Coś mu się nie zgadza. Na liście widnieją dwie Opolskie i ani jednego GrossBossa.
Zara....
Rozejrzałam się wokoło, żeby się upewnić, że to właściwe państwo. Państwo właściwe. Czyli jest dobrze. Gostek żywy jak muł tylko zdziwiony. Zdecydowałam do towarzystwa podziwić się razem z nim. Dziwiłabym się pewnie i dłużej, gdybym nie zobaczyła jak Biała z Trzecią odjeżdżają z lotniska. To może tyle na ten temat. Goniłam je z jakimś Mohamedem dwa kilometry. Dyspozytor pewnie nadal stał na lotnisku i się dziwił. Kiedy dorwaliśmy autokar Biała nie była już biała tylko zupełnie czerwona.
Koledzy i koleżanki przywitali mnie okrzykami zionącymi polską narodową zakupioną z rabatami zdrową wódką oraz polskimi narodowymi "wurwami" a ja wgramoliłam się do środka ze swoją walizką i torbą z dodatkiem narodowej polskiej aktorki. Jako, że mój hotel był ostatni w kolejce mogłam schować się za siedzeniem z tyłu. Przynajmniej chuch kolegów szedł w przód a nie w tył.
W hotelu też okazało się, że nazywam się Opolska. W dodatku są trzy Opolskie. Ja, mój mąż i moja żona. Prawidłowa Opolska wyparła się mnie jako żony a nawet córki. Stwierdziła stanowczo, że rzeczą niemożliwą jest aby urodziła mnie mając lat osiem. Miałam polemizować, że musiałaby mieć lat trzy, ale dałam spokój. Dlatego też osierocona przedwcześnie wyłożyłam na blat swój voutcher, paszport i dokumenty rejestracyjne z biura turystycznego, skrzyczałam Mohameda z recepcji, dostałam klucze i padłam na pysk w nędznej namiastce czterosłoniowego luksusu.
A potem to już był tylko Tomas i było mi wszystko jedno czy jestem Janda, Opolska, Polska czy Stołeczna. Chociaż wszystkie cztery wysiadły ze mną z samolotu
Z wyrazami Redakcja
Wyrywając kępy włosów zdredowałam dwa warkoczyki, weszłam w spodnie, koszulkę oczojebną pomarańczową, buty na platformach, złapałam walizę, potem Dawcę Życia, złożyłam się w scyzoryk, wsadziłam się do samochodu i obudziłam na lotnisku kiedy Dawca nakaszlał na mnie na pożegnanie. Dodam, że dawca katar miał i nie przytulił Pierworodnej, co wywołało u mnie smutek i nostalgię. Na lotnisku ruszało sie wiele czerwonych oczu. Co chwila wyskakiwały na mnie przekrwione żyłki.
Chwiejąc się w posadach udałam się do okienka agencji turystycznej, z którą już więcej nie polecę, odebrałam voutchery i stanęłam za grubą babą. Miedzy grubą babą a stiuardessą naziemną stało jakieś sto pięćdziesiąt osób, które jak kwoki zaległy na swoich walizkach i wypełniały blankiety z adresami. Siegnęłam do swojej oczojebno-pomarańczowej torby zapinanej na rzepy, żeby wyciągnąć długopis. Przedstawiłam się na tekturce, przedstawiłam hotel czterogwiazkowy pod tytułem Royal Palace, w którym już nigdy się nie zamelduję, bo mu brakuje dwóch gwiazdek i zaczęłam chować długopis.
Gruba baba odwróciła się od bladego męża i wrzasnęła: - Przepraszam, pożyczy pani ten długopis! -po czym wyrwała mi z ręki nieszczęsny plastik. Ponieważ nie mogłam rzucić się babę celem wyperswadowania manier, udałam, że zrozumiałam zdanie w języku polskim. Kobita złożyła męża i próbowała nie zamordować go przez plecy za pomocą długopisu. Ja stałam grzecznie czekając na finał. Nagle moja oczojebna torba zaczęła iść w prawo. Po prostu. Gibnęłam się za nią i idę. Idę... idę...chociaż w sumie miałam stać. Klapa wyposażona w rząd rzepów przylepiona jest do jakiegoś mechatego czegoś. Do klapy przyczepiona jest część dalsza wraz ze mną.
Zatrzymałam się na jakiejś walizce. Mechate coś idzie dalej. Wtedy rzepy zaczęły trzaskać. A jak rzepy zaczęły trzaskać to mechate się zdenerwowało i stanęło. Potem się odwróciło. A jak się odwróciło, to znaczy, że sweter Krystyny Jandy ma już dość i że czeka mnie wydłubywanie z rzepów pozostałości po wielkiej aktorce.
Nie wiem co Kryśka robiła o 6.00 rano na Okęciu. Pewnie musiała gdzieś lecieć. Zamiast lecieć postanowiła zagarnąć moją własność za pomocą swetra. No patrzta Państwo. A mogła spać jak Wanda i Banda. Nawet jej nie obfotografowałam swetra :'/ Po odczepieniu Kryśki od torby wróciłam do kolejki, wykonałam wszystkie czynności Polaka przed startem, czyli złamałam prawo jarając w kiblu, bo od miesiąca w knajpie na Szopenie zakaz palenia, zjadłam jajecznicę za 18 złotych, nawaliłam się dwoma drinkami w bezcłowej, wsiadłam do samolotu, wysiadłam w Hurghadzie, zajarałam i wtedy dopiero poczułam, że jest mi ciepło.
Rezydent srogimi okrzykami starał się zapanować nad stadem bladych, gorączkowo rozbierających się rodaków. W sumie to było trzech rezydentów. Jeden dyspozytor, druga blondynka o białych łokciach i trzecia co się przyczyniła. W sumie miałam w dupie. Chciałam złapać busa, pojechać za trzy funty do Royala i wleźć w zielone bikinii. Zamiast tego wysłuchałam dziewiąty raz litanii pytań, trwożnych ostrzeżeń o sraczce zwanej Klatwą Faraona i dyspozytora. Gostek ten musiał wiecie. Porozdzielać. Tych co płyną Nilem i udają, że wypoczywają, tych co jadą w pierwszym autokarze i tych co w drugim.
Przestawił mnie więc obok tej co miała białe łokcie. Nie tylko łokcie miała białe. Również włosy, twarz i łydki. Między białym widniały inne kolory takie jak bordo, brąz i czerwień. Rozumita Państwo. Rezydentka Albinoska na gigancie z całym współczuciem. Pewnie używała filtra nr.88 Dyspozytor skończył rozstawianie, po czym stwierdził, że Biała z nami nie jedzie tylko ta Trzecia. Machnął mnie przed nosem kartonem z reklamą i kazał iść do autokaru. No to poszłam. Daleko przede mną widziałam zasapanych kolegów i koleżanki z samolotu. Kiedy Biała i Trzecia kazały im się zatrzymać, zalała mnie krew, bo zaczęli wracać. Poszłam z walizą spowrotem do dyspozytora i pytam co jest? Ten gapi się na mnie jak ja na Jandę cztery godziny wcześniej. Pyta o nazwisko. Gapi się na listę. Coś mu się nie zgadza. Na liście widnieją dwie Opolskie i ani jednego GrossBossa.
Zara....
Rozejrzałam się wokoło, żeby się upewnić, że to właściwe państwo. Państwo właściwe. Czyli jest dobrze. Gostek żywy jak muł tylko zdziwiony. Zdecydowałam do towarzystwa podziwić się razem z nim. Dziwiłabym się pewnie i dłużej, gdybym nie zobaczyła jak Biała z Trzecią odjeżdżają z lotniska. To może tyle na ten temat. Goniłam je z jakimś Mohamedem dwa kilometry. Dyspozytor pewnie nadal stał na lotnisku i się dziwił. Kiedy dorwaliśmy autokar Biała nie była już biała tylko zupełnie czerwona.
Koledzy i koleżanki przywitali mnie okrzykami zionącymi polską narodową zakupioną z rabatami zdrową wódką oraz polskimi narodowymi "wurwami" a ja wgramoliłam się do środka ze swoją walizką i torbą z dodatkiem narodowej polskiej aktorki. Jako, że mój hotel był ostatni w kolejce mogłam schować się za siedzeniem z tyłu. Przynajmniej chuch kolegów szedł w przód a nie w tył.
W hotelu też okazało się, że nazywam się Opolska. W dodatku są trzy Opolskie. Ja, mój mąż i moja żona. Prawidłowa Opolska wyparła się mnie jako żony a nawet córki. Stwierdziła stanowczo, że rzeczą niemożliwą jest aby urodziła mnie mając lat osiem. Miałam polemizować, że musiałaby mieć lat trzy, ale dałam spokój. Dlatego też osierocona przedwcześnie wyłożyłam na blat swój voutcher, paszport i dokumenty rejestracyjne z biura turystycznego, skrzyczałam Mohameda z recepcji, dostałam klucze i padłam na pysk w nędznej namiastce czterosłoniowego luksusu.
A potem to już był tylko Tomas i było mi wszystko jedno czy jestem Janda, Opolska, Polska czy Stołeczna. Chociaż wszystkie cztery wysiadły ze mną z samolotu
Z wyrazami Redakcja