Translate

February 26, 2013

Druga strona globu... czyli jak jedna chwila zmienia Twoje życie

Nasi rodzice to mają z nami...
 

Podczas gdy ja ukochałam północna Afrykę, mój nadworny fotograf - siostra Karolina zjechała wzdłuż i wszerz Indie, Nepal oraz całą okoliczną Azję, zahaczając o Himalaje, Katmandu, Tybet, poznając Dalaj Lamę, kończąc w tych Himalajach kursy masażu oraz poświęcając parę lat życia na rzeczy, które oglądacie tylko w National Geographic.
Jej blog był chyba moim ulubionym oknem na te kraje i powiem szczerze, że większość szumnych liderów, co to Indie znali i uważają się za nie wiem kogo /uszanowania panie Pogoda/ , może się przy Ikarusie schować.
Trzykrotny pobyt w Azjii, Jej przygody, przemyślenia i zdjęcia, które robiła zapierają po prostu dech w piersiach.


Los postawił na Jej drodze wielu ludzi, którzy tak jak Ona pletli swoje niteczki ...

 "kazdy backpacker na poczatku swej podrozy zaczyna snuc swa wlasna, indywidualna i niepowtarzalna niteczke, nitka ta, w miare uplywu czasu, laczy sie i splata z nitkami innych podroznikow, ktorych spotykasz raz lub wielokrotnie na swej drodze, co i raz dolaczaja kolejni ludzie, kolejne opowiesci; twoja nitka robi sie grubsza i grubsza kazdego dnia, czasem jakies male petelki, czasem jakies supelki, czasem zerwane nitki, ale przedziesz i przedziesz dzien za dniem i kiedy po zakonczeniu swej drogi, spojrzysz na nia ponownie i zobaczysz ten gruby wielokolorowy warkocz utkany z setek malych niteczek i przypomnisz sobie te wszystkie sytuacje, miejsca, ludzi, rozmowy, wieczory, poranki, sniadania, kolacje, historie, szczescia, dramaty, to jedna, jedyna mysl bedzie krazyc po twej glowie – zrobic wszystko by jak najszybciej rozpoczac snuc nowa nitke i znowu ruszyc w droge" 

  i spotykali się w wielu miejscach odnajdując się pośród ponad miliarda ludzi.

Każda chwila, która prowadziła ją od samego początku była jak Nemezis, która otula cię swoimi ramionami, popycha w różne strony...

a zaczęło się już w Polsce, kiedy w pewnej aptece...


"12.2005…  plastry, bandaż elastyczny, normalny, środki dezynfekujące, węgiel, coś na biegunkę przeziębienie… wszystko jest, brakuje środka na komary, który według rad tych, co już tam byli, odstrasza nie tylko rzesze krwiopijczych moskitów, ale również wszelkie ichniejsze meszki, muszki, pchły i pluskwy.
W kolejnej aptece pan z uśmiechem mówi, że październik to nie sezon na tego typu preparaty. Ja, również z uśmiechem, po raz kolejny tłumaczę, że jutro wylatuję do Indii, gdzie właśnie to najlepszy miesiąc na rozpoczęcie podróży i że ten preparat jest mi niezbędnie konieczny. Gdy słyszę po raz dziesiąty w dziesiątej aptece, którą odwiedzam, że niestety tego konkretnego środka nie posiadamy na składzie, proszę wysokiego studenta farmacji o cokolwiek na komary, płacę ostatnią dychą, jaka mi została w kieszeni, młodzieniec wydaje resztę, życząc udanej podróży. Zbierając resztę z lady dwuzłotówka spada mi na ziemię i turla się pod kontuar, schylam się więc i rozpłaszczając twarz na ściance z fornirowanej płyty, wciskam rękę pod i macam w poszukiwaniu zguby, w końcu czuję ją pod palcami i wyciągam wraz z kilkoma kłębkami kurzu, … a co to?
Wytrzeszczam ze zdziwienia oczy, serce zaczyna bić szybciej, gorąca gula w żołądku i dziwny dreszcz przebiega przez całe ciało… W ręku, zamiast zgubionej dwuzłotówki, spoczywa mały, lekko zniszczony srebrzysty medalik z podobizną Matki Teresy, wokoło napis z jej imieniem „Mother Teresa of Colcutta”; a na odwrocie „pray for us Italy”
Nie chce mi się w to wierzyć, takie rzeczy zdarzają się, owszem, w książkach, w filmach, ale nie w rzeczywistości. Rozglądam się wokoło sprawdzając, czy nadal jestem w aptece i czy to nie sen… Jestem dziwnie zaniepokojona a jednocześnie czuję się szczególnie wyróżniona… To znak, znak, którego nie należy przegapić czy zbagatelizować, znak dla mnie, że w mej 6-cio miesięcznej podróży po Indii, która zaczyna się już jutro rano, muszę znaleźć czas dla Kalkuty i dla tego, co mnie tam czeka… nadal nie znam odpowiedzi na wiele pytan, jak medalik, ktory nosi na szyi kazde dziecko z sierocinca, trafil do apteki w Polsce, dlaczego znalazlam go ja, czemu sluzyl moj pobyt tu,
To pytania, na które może nigdy nie poznam odpowiedzi, ale jedno wiem na pewno. Nauczyłam się w cierpieniu odnajdywać szczęście, w bólu radość, w śmierci nadzieję. Pokora i dystans do naszego świata zostaną we mnie na zawsze. podobnie czuja to inni wolontariusze, ktorych swiat poznalam, ciągną tu chętnie nie pytani o przeszłość, religie czy kwalifikacje, chętnie poświęcają swój czas, pieniądze i energię na to, by w tej – wydawałoby się – beznadziejności, dać to, co mają najcenniejszego: dotyk, uśmiech, słowo i miłość; w zamian nie oczekując niczego. Po prostu są..."

takie znaki zawiodły Ją do Kalkuty, gdzie przez 3 miesiące zajmowała się umierającymi dziećmi. I tylko kiedy człowiek wraca po roku w to samo miejsce, tam, gdzie najsłabsi odchodzą otoczeni opieką ludzi, którzy nic w zamian nie oczekują, często po powrocie nie ma tam tych, których jeszcze rok wcześniej tulilismy w ramionach...

"01.2006...  od progu wita mnie znajomy zapach srodka dezynfekujacego wymieszany z proszkiem do prania i moczem, cisza, wszystkie dzieci jeszcze spia, na korytarzu tylko raji bawi sie znaleziona zabawka, sciagam klapki i ide do pokoju dla wolontariuszy by zostawic bluze, na scianie wisza fartuchy, staram sie codziennie swoj dobierac tak, by pasowal do reszty ubrania, moze to smieszne, ale wtedy pracuje mi sie lepiej, dzis wybieram w pasy bordowe, brazowe i czarne z duza kieszenia z przodu na niespodzianki, czekajac na reszte ekipy biore z kata gitare i cicho brzdakam, to stara pudlowka skrzypcowka z metalowymi strunami, ktora bardzo ladnie stroi, wypuszczam ciche dzwieki, ktore wypelniaja pokoje i nastrajaja wszystkich pozytywnie do pracy
o 8 przybywa ekipa, ktora staruje z domu matki teresy, przebieraja sie i rozchodzimy sie zajmujac ulubione pozycje, czesc idzie na gore robic pranie, czesc znosi dzieci z lozek, rozbiera, myje zeby, kapie, ubiera, czesc myje lozka i sciele swiezymi przescieradlami, zalezy, nikt nikogo nie popedza i nikt nikomu nie rozkazuje, robisz to co uwazasz, ja lubie scielic lozka swiezo wypranymi pachnacymi przescieradlami, po dwoch dniach i poscieleniu 50 lozek jestem ekspertem, najpierw dluzsze konce, pozniej krotsze, na to mata ze skory, gdyz dzieci sikaja w lozka, na to kolejne mniejsze przescieradlo, mala poduszka i gotowe,
mam tez kilkoro dzieci ulubiencow, ktore osobiscie niose, rozbieram i ubieram, gdyz wiem, ze zrobie to nie sprawiajac im bolu, z kobietami pracujacymi tam zawodowo roznie bywa, czasem gdy maja zly humor odbija sie to na dzieciach niestety
po kapieli czesc dzieci najbardziej uposledzonych ruchowo, ktore tylko leza, zanosimy do pokoju cwiczen, reszta w zaleznosci od pogody siedzi albo na tarasie na dachu, albo w duzym holu pomiedzy pokojami,
lubie pracowac z lucy, nie chodzi, nie siedzi, jej cialo prezy sie niekontrolowanie, nawet gdy jest zrelaksowana napina miesnie nog i rak, oraz wykrzywia twarz, staram sie ja masowac i uspokajac jak tylko sie da, dajac chwile odprezenia, spiewam jej do ucha, glaszcze po twarzy, po kilku dniach juz mnie rozpoznaje i usmiecha sie, bawimy sie wysuwajac i chowajac jezyk, dzis trzymam jej glowe na kolanach i czytam ksiazke o piotrusiu panie, jest na tyle spokojna, ze potrafi lezec bez ataku 10 minut, cudownie
o 10.30 przerwa na herbate i ciastka, wlewam w siebie goracy zlocisty plyn zagryzajac kokosowymi slodkosciami, chwytam gitare i umilam innym posilek, gadu gadu i trzeba wraca na parkiet
okolo 11 rozpoczynamy przygotowania do lunchu, znosimy dzieci do holu, czesc z nich potrafi jesc sama, lecz wiekszosc wymaga karmienia, zakladamy skorzane sliniaki i usadzamy je w zaleznosci od umiejetnosci i stopnia uposledzenia, jak zwykle kazdy ma swoich ulubiencow, moim faworytem do karmienia jest govindo, ma 15 lat a wyglada na 7, z porazeniem mozgowym, ktore zabralo cale jego cialo, jedynie glowa jest mobilna, chude rece i nogi z papierowa jedwabista skora oparte bezwladnie na foteliku, govindo jest bardzo spokojny, siedzi sobie w swym fotelu, obserwuje inne dzieci, usmiecha sie, ilekroc na niego patrze zastanawiam sie, co tez sobie mysli w tej swojej glowce, czy cos rozumie, czy o czyms marzy, czy czegos sie boi… wkladam mu specjalna dmuchana poduszke pod kark, by glowa mi nie uciekala i zeby sie nie zakrztusil i rozpoczynam lyzka po lyzce, dzis ryz wymieszany z ziemniakami, jajko, wszystko rozdrobnione by mogl przelykac, chyba mu smakuje, usmiecha sie i chetnie otwiera buzie po kolejna lyzke, na koncu szkalanka wody serwowana lyzeczka, wycieram buzke i zanosze go z powrotem do lozka, przykrywam kocem i caluje na dowidzenia, usmiecha sie promieniscie odprowadzajac mnie czarnymi pieknymi oczami do drzwi…
po lunchu znosimy dzieci do lozek, czesc z nich sie zmoczyla wiec je przebieramy, nakrywamy kocami, utulamy, jest 12 gdy wieszam swoj bordowy fartuch na wieszaku, dzis nie bylo niespodzianek w kieszeni, moze jutro…"


ahila

540937152_8eabd711c3_o.jpg
angelie

540937164_79573384d4_o.jpg
govindo

540937170_17079ba970_o.jpg
mary

mary.jpg

megane

ra1.jpg
sanju

540971112_e74ea0ac0d_o.jpgsanju1.jpg
sanush

540971132_c5668d295f_o.jpg
sara

540971118_f8679e50ba_o.jpg
kusum

kusum1.jpg
raji


raji.jpg
pauline

pauline1.jpg
lucy:)))

540971106_1a26983298_o.jpg




12.2006  ... jak mozna sie domyslac, nie wytrzymalam i od kilku dni pracuje z dziecmi, znowu; czesc z nich odeszlo, przybylo kilkoro innych, ale jak zawsze daja mi cos, czego nie da sie opisac
Kalkuta zawsze bedzie dla mnie porannym mglistym lekko zimnawym spacerem do pracy, wsrod budzacych sie ludzi-koni, zaparzaczy czaju, sprzataczy, zebrakow, przejazdzka pustym metrem i przeciskaniem sie waskimi chodnikami na druga strone, by dotrzec do celu, do dzieci
tak samo ze zdjeciami, kadry a w nich ludzie i miejsca zostaly juz utrwalone poprzednim razem i nic ich nie zmieni, dzieci tez, dlatego nie pstrykam zdjec, nie moge, nie zrobie nic, co bedzie lepsze od tego co juz bylo...