Kolonie fajne są nie? Fajne są te kolonie niesłychanie. Pewnie dlatego Dawcy Życia wysyłali mnie zawsze na te kolonie. Zupełnie jak jakiś Zdzisław Wędrowniczek. Wybijał 30 czerwca i Redakcja była pakowana przez bardzo sumienną Dawczynię Życia do plecaka, który wyglądał na mnie jak muszla kraba pustelnika. Ja, z kończynami chudymi i wątłymi, miałam tachać ten produkt myśli polskiej na plecach i jeszcze uśmiechać się wesoło i radośnie, bo czekało mnie poznanie z nowymi koleżankami i kolegami z innych szkół. Super.
Przechlapane na samym początku, kiedy chwiejąc się na wietrze obok autokaru marki Ogórek z jednej strony usiłowałam utrzymać się w pionie i nie legnąć na glebę jak żuczek gnojarek a z drugiej strony pokazać szczerbatej gawiedzi z 3 i 4 klas oraz również starszej gawiedzi, że ze mną to żartów nie ma i w ogóle fajna jestem, bo jestem fajna. Zęby mnie już trochę wyrosły wtedy na przedzie i z boku, tak, że żuć miałam czym i nie plułam przy pożegnaniach a z drugiej strony czułam się jak weteranka co wojnę widziała. Bo to całe wyjeżdżanie z zespołem sprawiło, że ani Bęsia, Ostrowiec Świętokrzyski czy Szalejewo straszne mi nie są. Jak ktoś się topił w bagnie w NRD i jarał kiepy w Czechach to co to dla niego takie Jasło. Zwłaszcza w roku 1983. Nastawiałam się zatem na to, że nie zawiążą mi na szyi chustki w kolorze „Pust wsiegda budziet solnce” czy „Maki na Monte Casino” i nie będę musiała wyglądać jak idiota.
Bo to taki zwyczaj. Wychowawcy dobierają się według stopnia wrodzonego sadyzmu a ja dostaję najgorszego trampka jaki może być. Trampek dzwoni już na drugi dzień do Dawców Życia z płaczem błagając o odebranie Klona z placówki. Ja w tym czasie spokojnie wyjaśniam grupie „Jagódek” czy innych tam „Krasnoludków”, że wychowawca jest jeszcze po podróży na Aviomarinie lub napił się wody brzozowej i dlatego teraz łka do słuchawki.
Kolonie moje zaczynały się więc od chóralnego skowytu kolegów na widok olbrzymiego plecaka-tobołka w kolorze brązu, potem wsiadaliśmy do tego PKS-u. Ja oczywiście na końcu, bo zapocony kierowca Marian ni wuja pana nie chciał wsadzić mojego plecaka na początku. I było bez znaczenia czy to był Marian, Stanisław czy Rych. Zawsze to samo. W autobusie już się pousadzali a ty stój! Dopiero kiedy mieli odjeżdżać, kierowniczka kolonii dostrzegała, że obok luku, co go już Marian zamyka stoi plecak, zza którego wystają cztery patyki. Znaczy Kolonista Redakcja czeka na okazję. Koloniście Redakcji przy akompaniamencie wrzasków kierowniczki zdejmowano z pleców tobół i zapraszano do autokaru.
W PKS-ie wlepieło się we mnie czterdzieści par oczu różnych maści. Pary oczu siedziały parami zajmując całą przestrzeń ogórka. Kierowniczka, która zawsze siedziała z przodu, drapała się wtedy w głowę z fryzurą Trwała-Rozczesany-Pleśniak i z westchnieniem rozkładano dla mnie takie dodatkowe krzesło z przodu obok kierowcy. Mariana, Stanisława lub Rycha. Zagjebiście byłam zadowolona, bo mogłam sobie pooglądać polskie sioła i wioski podczas gdy pary oczu siedzące parami musiały wąchać śmierdzące zasłonki okienne i domyślać się co widać za kawałkiem szyby.
W trakcie trasy trzech albo czterech kolonistów oddawało swe śniadania plus Aviomarin na kolegę siedzącego obok a ja urabiałam kierowcę coby nie robił przystanów wtedy kiedy nadchodził przypływ z tyłu tylko z przodu. Po dotarciu na miejsce, znałam już rozkład przemiany materii kierowniczki i wiedziałam jak wygląda połowa zadków w autobusie.
Na miejscu, kiedy koloniści czekali na odbiór bagażu, ja już dawno zdążyłam zatrudnić mojego nowego przyjaciela Mariana do zatachania olbrzymiego plecaka do miejsca zamieszkania. Czyli szkoły lub też innego tego typu gmachu użyteczności publicznej. Ośrodka wypoczynkowego Predom Eda na przykład. Tutaj następowało apogeum wstępu czyli dzielenie na grupy i przyznawanie chust w kolorach prawomyślnych. Pokemony w różnym wieku z wywieszonymi jęzorami rzucały się na darmowe kawałki stilonu a potem grzecznie zawiązywały je na szyjach. Ja swoją chowałam w jednej ze stu kieszeni plecaka, bo imaż Sowieckiego Sojuza był mi wrogiem od lat pacholęcych i zęby bolały mnie jak mnie się coś plątało pod szyją. Zazwyczaj też dostawałam w grupie osobniczki płci tej samej w wieku podobnym do mojego ale no cóż tu dużo mówić. Reality show pt. „Kolonia karna” dopiero po dwóch dniach nabierało smaczków pierwszych koalicji, gdzie związki zawodowe kolonistów wybierały nie mnie na przewodniczącego grupy „Fraglesów” a grzyb z drewnianych kratek pod prysznicami, gdzie na gwizdek wychowawczyni pędzono nas do kąpieli powoli acz stanowczo rozgaszczał się na stopach rezydentów.
Szczytem szczytów były kapiele zbiorowe dla nudystów. Pani Trampek w opalaczu ( bo wtedy nie było kostiumów ani bikinii tylko opalacz) i w czepku na głowie nakazywała nam ubrać się na golasa i oltugezer mydlić się tudzież pomocną być koleżankom. Ręce me rwałyby się i może do mydlenia koleżanek, gdybym wtedy była w swoim wieku, lecz pajęczaki nudyści nie za bardzo działały na moją wyobraźnię. Punkt 1 sadystki Trampka był więc dla mnie zupełni nie do przyjęcia, zwłaszcza, że moja rzyć to moja sprawa i nikt, powtarzam nikt nie będzie mey rzyci za darmochę ugniatał mydląc. Ani ja nie będę mydlić rzyci publicznie.
Dlatego też weszłam w swój opalacz, czym wzbudziałam powszechną dezaprobatę. Czyli jak zwykle tak samo tylko inaczej.
Nie wiem, czy próba zdarcia ze mnie opalacza przez Panią Trampek była molestowaniem seksualnym. Wiem tylko, że próba obrony poprzez zdarcie z Pani Trampek jej opalacza nie była. Może dlatego, kiedy goła watacha dziesięciolatek obaczyła pierwszy raz w życiu prawdziwego Younka, zaczęła wrzeszczeć ze strachu. A to dziwne :/ Pewnie do tej pory wrzeszczą w łazience kiedy się kąpią
Czego wam nie życzę
Redakcja ( która chyba nie powinna dzisiaj dodawać puenty
My Facebook.
Przechlapane na samym początku, kiedy chwiejąc się na wietrze obok autokaru marki Ogórek z jednej strony usiłowałam utrzymać się w pionie i nie legnąć na glebę jak żuczek gnojarek a z drugiej strony pokazać szczerbatej gawiedzi z 3 i 4 klas oraz również starszej gawiedzi, że ze mną to żartów nie ma i w ogóle fajna jestem, bo jestem fajna. Zęby mnie już trochę wyrosły wtedy na przedzie i z boku, tak, że żuć miałam czym i nie plułam przy pożegnaniach a z drugiej strony czułam się jak weteranka co wojnę widziała. Bo to całe wyjeżdżanie z zespołem sprawiło, że ani Bęsia, Ostrowiec Świętokrzyski czy Szalejewo straszne mi nie są. Jak ktoś się topił w bagnie w NRD i jarał kiepy w Czechach to co to dla niego takie Jasło. Zwłaszcza w roku 1983. Nastawiałam się zatem na to, że nie zawiążą mi na szyi chustki w kolorze „Pust wsiegda budziet solnce” czy „Maki na Monte Casino” i nie będę musiała wyglądać jak idiota.
Bo to taki zwyczaj. Wychowawcy dobierają się według stopnia wrodzonego sadyzmu a ja dostaję najgorszego trampka jaki może być. Trampek dzwoni już na drugi dzień do Dawców Życia z płaczem błagając o odebranie Klona z placówki. Ja w tym czasie spokojnie wyjaśniam grupie „Jagódek” czy innych tam „Krasnoludków”, że wychowawca jest jeszcze po podróży na Aviomarinie lub napił się wody brzozowej i dlatego teraz łka do słuchawki.
Kolonie moje zaczynały się więc od chóralnego skowytu kolegów na widok olbrzymiego plecaka-tobołka w kolorze brązu, potem wsiadaliśmy do tego PKS-u. Ja oczywiście na końcu, bo zapocony kierowca Marian ni wuja pana nie chciał wsadzić mojego plecaka na początku. I było bez znaczenia czy to był Marian, Stanisław czy Rych. Zawsze to samo. W autobusie już się pousadzali a ty stój! Dopiero kiedy mieli odjeżdżać, kierowniczka kolonii dostrzegała, że obok luku, co go już Marian zamyka stoi plecak, zza którego wystają cztery patyki. Znaczy Kolonista Redakcja czeka na okazję. Koloniście Redakcji przy akompaniamencie wrzasków kierowniczki zdejmowano z pleców tobół i zapraszano do autokaru.
W PKS-ie wlepieło się we mnie czterdzieści par oczu różnych maści. Pary oczu siedziały parami zajmując całą przestrzeń ogórka. Kierowniczka, która zawsze siedziała z przodu, drapała się wtedy w głowę z fryzurą Trwała-Rozczesany-Pleśniak i z westchnieniem rozkładano dla mnie takie dodatkowe krzesło z przodu obok kierowcy. Mariana, Stanisława lub Rycha. Zagjebiście byłam zadowolona, bo mogłam sobie pooglądać polskie sioła i wioski podczas gdy pary oczu siedzące parami musiały wąchać śmierdzące zasłonki okienne i domyślać się co widać za kawałkiem szyby.
W trakcie trasy trzech albo czterech kolonistów oddawało swe śniadania plus Aviomarin na kolegę siedzącego obok a ja urabiałam kierowcę coby nie robił przystanów wtedy kiedy nadchodził przypływ z tyłu tylko z przodu. Po dotarciu na miejsce, znałam już rozkład przemiany materii kierowniczki i wiedziałam jak wygląda połowa zadków w autobusie.
Na miejscu, kiedy koloniści czekali na odbiór bagażu, ja już dawno zdążyłam zatrudnić mojego nowego przyjaciela Mariana do zatachania olbrzymiego plecaka do miejsca zamieszkania. Czyli szkoły lub też innego tego typu gmachu użyteczności publicznej. Ośrodka wypoczynkowego Predom Eda na przykład. Tutaj następowało apogeum wstępu czyli dzielenie na grupy i przyznawanie chust w kolorach prawomyślnych. Pokemony w różnym wieku z wywieszonymi jęzorami rzucały się na darmowe kawałki stilonu a potem grzecznie zawiązywały je na szyjach. Ja swoją chowałam w jednej ze stu kieszeni plecaka, bo imaż Sowieckiego Sojuza był mi wrogiem od lat pacholęcych i zęby bolały mnie jak mnie się coś plątało pod szyją. Zazwyczaj też dostawałam w grupie osobniczki płci tej samej w wieku podobnym do mojego ale no cóż tu dużo mówić. Reality show pt. „Kolonia karna” dopiero po dwóch dniach nabierało smaczków pierwszych koalicji, gdzie związki zawodowe kolonistów wybierały nie mnie na przewodniczącego grupy „Fraglesów” a grzyb z drewnianych kratek pod prysznicami, gdzie na gwizdek wychowawczyni pędzono nas do kąpieli powoli acz stanowczo rozgaszczał się na stopach rezydentów.
Szczytem szczytów były kapiele zbiorowe dla nudystów. Pani Trampek w opalaczu ( bo wtedy nie było kostiumów ani bikinii tylko opalacz) i w czepku na głowie nakazywała nam ubrać się na golasa i oltugezer mydlić się tudzież pomocną być koleżankom. Ręce me rwałyby się i może do mydlenia koleżanek, gdybym wtedy była w swoim wieku, lecz pajęczaki nudyści nie za bardzo działały na moją wyobraźnię. Punkt 1 sadystki Trampka był więc dla mnie zupełni nie do przyjęcia, zwłaszcza, że moja rzyć to moja sprawa i nikt, powtarzam nikt nie będzie mey rzyci za darmochę ugniatał mydląc. Ani ja nie będę mydlić rzyci publicznie.
Dlatego też weszłam w swój opalacz, czym wzbudziałam powszechną dezaprobatę. Czyli jak zwykle tak samo tylko inaczej.
Nie wiem, czy próba zdarcia ze mnie opalacza przez Panią Trampek była molestowaniem seksualnym. Wiem tylko, że próba obrony poprzez zdarcie z Pani Trampek jej opalacza nie była. Może dlatego, kiedy goła watacha dziesięciolatek obaczyła pierwszy raz w życiu prawdziwego Younka, zaczęła wrzeszczeć ze strachu. A to dziwne :/ Pewnie do tej pory wrzeszczą w łazience kiedy się kąpią
Czego wam nie życzę
Redakcja ( która chyba nie powinna dzisiaj dodawać puenty
My Facebook.