Translate

June 10, 2012

Raz dwa trzy. Zamieszki w Hurghadzie jak się patrzy.

Wyjazd upływa mi na odpoczynku ale też jak widzicie na ogromnej pracy, którą włożyliśmy w otwarcie LOKO. Wszystko począwszy od alabastrów z Luxoru i całych egipskich mnogości poustawianych na półkach po reklamę, ulotki i całą resztę pochłaniają mnie uhm... bez reszty?

Hotele stoją, miasto cały czas żyje, rusza się, tętni. Po ulicy przechodzi dziennie tylu gości z Europy, że jakby ich zebrać w jednym miejscu to by nawet flashmob sie nie udał. No cóż. Pożyjemy zobaczymy. Na szczęście handel nie jest moim jedynym zajęciem i bardzo licze na to, że jak już się przeprowadze na stałe, bedę miała co robić. Ciężko nad tym myslę, możliwości mam dużo. Jestem kobito z głowo jak to się mówi, więc dopóki turyści nie ruszą zadków z hoteli / gdzie notabene ci co nas odwiedzają informują iż "Pan rezydent zabronił wychodzić na ulicę bo tutaj jest niebezpiecznie"/ Nie wiem w którym miejscu jest niebezpiecznie, ale jak czyta to jakiś rezydent to niech się uda do mnie. Mam tutaj szakusz von młotek. Pożyczę. Niech się puknie w łeb na zdrowie. Moim zdaniem najbardziej niebezpiecznie jest w hotelu po popijawie zapobiegającej Arabskiej Sraczce vel Klątiwe Faraona.

Może biura podróży, żeby sprzedać mniej wycieczek instruuja rezydentów, żeby uwięzili Prawidłowego Turystę w hotelu. Nie wiem.

Na szczęście nie wszyscy siedzą w hotelach. Dwa dni temu spotkałam nawet Polaków co mieszkają pół kilometra ode mnie. Nagadać się nie mogliśmy na temat wiadomy czyli tego gdzie można w Hurghadzie znaleźć zamieszki.
Ja wiem gdzie. Na przykład jak się posłodzi helbę uachat'o nos malaga i zamiesza. Zamieszka jak się patrzy hohoho.

A poniżej nasi przemili goście z Polski, którzy po 19 nieprzespanych godzinach trafili do nas i jeszcze zahaczyli o morze Czerwone. Na piechotę :)