Translate

October 23, 2012

Lea Demolka wspomina dzieciństwo czyli przypowieść o basenie

Dzisiaj będzie sroga niezwykle przypowieść. Dlatego też bardzo proszę jej nie czytać, bo grozi to rozszepieniem osobowości, z których pierwsza będzie posiadać IQ muchomora sromotnikowego a druga IQ krowiego placka wesoło wylegującego się na łące.

(...)
Już?
(...)

Przypowieść będzie traktowała na temat jak zwykle własny z przeszłości zamierzchłej, kiedy Redakcja pacholęciem była. Pachole płci wówczas niesprecyzowanej albowiem pieczarka na kijku płci nie posiada, zostało koedukacyjnie skierowane na basen kryty.

Ponieważ domyslam się po waszych komentarzach, że zaraz wyobrazicie sobie mnie nakrytą nocnikiem, z kiszką stolcową na wierzchu wpuszczoną w torebkę z celofanu, pozwolita, że wyprowadzę was z błędu. Basen był kryty, nie ja. Basen był również wyposażony w parę Wrzeszczaczy w podeszłym wieku. Wrzeszczacz Zygmunt dorósł do długości 190cm i wieku 65 lat. Wrzeszczacz Zygmunt posiadał potworną ilość włosów nad smagłą twarzą i najgłośniejszy baryton jaki w życiu słyszałam. Nadmienię, że baryton Zygmunta odbijał się od kafelków z taką siłą i szybkością, że gdyby zabłąkał się tam nietoperz, biedak zapiergoliłby łbem w ścianę na pierwszym wirażu zabity ultradźwiękiem. Oczywiście nie Zygmunt, tylko ten nietoperz. Wrzeszczacz Zygmunt posiadał na wyposażeniu około 10 skrzypiących, gumowych czepków kąpielowych ( w tym jeden z kwiatkiem), dwadzieścia par klapek z resztkami odmoczonej skóry poprzednich użytkowników, około 50 wieszaków na ubrania, przenośny telewizor radziecki, radziecki termos ( ukłony drogi sąsiedzie) i żonę Gienię.

Żona Gienia posiadała najbardziej jazgotliwy sopran jaki w życiu słyszałam. Sopran na dźwięk którego całe rodziny watachami wyskakiwały prawie na golasa z szatni, bo czas się kończył. Wrzeszczacz Gienia rządziła w szatni damskiej a Zygmunt w męskiej.

Po pierwsze. Idąc na basen byłeś pewien, że prawie na pewno cię z niego wyrzucą. Po drugie byłeś pewien, że jeden z Wrzeszczczów na ciebie nawrzeszczy. Ponieważ była bieda i klapki japonki były tylko w dużych rozmiarach, ja niejako zawsze musiałam do Zygmunta gębę otworzyć coby poprosić o klapki. Inaczej ni wuja pana nie weszłabym do szatni, gdzie przyczajona jak gepard czychała Genowefa. Klapciory te ogromne zakładałam na skarpety i za drzwiami od razu zdejmowałam je, bo odpady po pływakach zwłaszcza te ze stóp nie mogły mieć ze mną kontaktu. Skarpy mokre jak szmata przyczyniały się więc do czystości ogólnej przybytku owego.

W przebieralni wyskakiwało na mnie ogromne babsko z okrzykiem Masz 5 minut na założenie gaci i czepka! Inaczej byłam wyciągana za czepek w majtkach własnych co ich nie zdążyłam zmienić. Jak już zdążyłam z tym czepkiem i kostiumem, Pani Gienia kierowała zastraszone stado kobiet i dzieci płci mojej pod obowiązkowe prysznice, bo bez prysznica nie wpuszczno. Nie wiem wurwa dlaczego. I tak miałam być mokra. Część kobiet z szatni Gieni leczy się teraz pewnie u psychiatrów, albowiem nie wiejdą pod prysznic jak nie nawrzeszcy na nią mąż. O czepku nie wspomnę.

Dobra :/

Tego dnia jak zwykle skierowano naszą klasę na pływalnię. O dziwo udało mi się ominąć Zygmunta, który rzucił się ze swoją siwą szopą na kolegę Malinowkiego. Malinowski zapomniał zdjąć buty i za karę dostał zakaz kąpieli. Pan od WF-u też by dostał, ale nie mógł, bo musiał nas pilnować. Kiedy usiłował przepraszać Wrzeszczacza za kolegę Malinowskiego, Zygmunt o mało nie uśmiercił go decybelem. Uzgodniono konsensus i Malinowski poszedł pływać. Na 20 minut. Taka kara. Żałowałam, że to nie ja, bo wstręt do krytych basenów mam od zawsze.

Na basenie było jak zwykle nudno. Chłopaki ściągali dziewczynom gacie i biustonosze z płaskich klatek. Dziewczyny ściągały chłopakom gacie, za to nie ściągały im biustonoszy. No nuda mówię wam.
Po 10 minutach otworzyły się drzwi od męskiej przebieralni i zobaczyłam szybującego Malinowskiego. Pewnie Zygmunt podarował mu napęd własną nogą. Wszyscy rzucili się do kolegi, żeby go pocieszać. Ja w tym czasie pokonywałam bardzo długi dystans pływacki - jakieś 5 metrów i puchłam z braku kondycji. Mogłam w sumie sobie spokojnie osiąść na środku trzymając się takiej liny, co rozdziela tory pływackie, ale wolałam spróbować czy jak się zacznę topić, to uratuje mnie Pan Ratownik. Ach... co to był za ratownik! Wszystkie dziewki do niego piszczały jak te kaczuszki w wannie. Oprócz mnie. Ileż to razy widziałam jak koleżanki siniały na moich oczach puszczając bąble paszczami aż bańki szli i wydawały z siebie skrzeki topielców. Pewnie myślały, że Pan Ratownik jako ten szczupak skoczy na nie z podestu i wyniesie na brzeg wpijając się karminowymi ustami w szczerbatą gębę denatki. I znowu nuda. Nie było ani denatki ani akcji ani nic. W sumie to głupie te baby jak nie wiem co. Powinny łyknąć chlor, opaść na dno a potem wytoczyć gościowi proces o molestowanie.

Odlepiłam się od liny z tej nudy i płynę. Płynę... płynę... płynę... Nagle na horyzoncie zamajaczył mnie się jakiś kształt obły. Co jest? - myślę. Nabrałam powietrza i zaczęłam grzmocić kończynami normalnie jak Otylia Jędrzejczak. No normalnie nie wiem jak, normalnie. Wyprułam karykaturą kraula jak jakaś barakuda co poluje na śledzia.
I to był mój ostatni raz kiedy poszłam na basen.



Nie wiem czy ktoś z was uciekał kiedyś przed pływającą kupą. Ja tak. Wiem tylko, że wtedy pierwszy raz goniło mnie gówno. Do tego powierzchniowo-pławne. I chyba tylko wtedy wrzeszczałam głośniej niż Zygmunt, Gienia i Ratownik razem wzięci. O Malinowskim nie wspomnę.
Może tylko dodam puentę.

Podstawowym wyposażeniem Słonecznego Patrolu powinna być siatka na motyle

Z wyrazami
Redakcja